Temat: Mój typowy dzień.
Temat tego wyzwania, za każdym razem, gdy na niego patrzę, powoduje, że uśmiecham się pod nosem. A co to jest typowy dzień? Istnieje coś takiego w ogóle, kiedy ma się w domu:
- jedną zbuntowaną piekielnie inteligentną 13-latkę,
- jedną 4-letnią, nie mniej inteligentną astmatyczkę,
- jednego naukowca (oszczędźmy mu wyciągania metryki)
- jedną czarną złośliwą kocicę (tak tak, złośliwą, no bo jak nazwać to, że układa się tylko na moich ubraniach i tylko na moich tkaninach i tylko na moich rzeczach, które szyję?)
Tu nie ma miejsca na "typowość". Ciągle coś się dzieje, ciągle coś wyskakuje, plany są zwykle weryfikowane przez życie i naprawdę rzadko zdarza się, że coś, co było zaplanowane udało się zrealizować od A do Z bez zmian.
No ale wyobraźmy sobie, że eliminujemy wyskoki dzieci i zdarza się coś takiego, co można nazwać spokojem :P Wtedy moje dni wyglądają tak:
Idę do pracy na ranną zmianę:
5.00 - obudzić się (co czasami trwa i z 15 minut), ogarnąć siebie, trochę dom, przygotować rzeczy do pracy.
6.00 - obudzić małą, ubrać, dać leki, wpakować do auta, zabrać do przedszkola.
7.00 - praca. W zależności od dnia kończę o 15, o 11, o 10 - różnie to bywa. Jeśli kończę wcześniej, jadę do domu, zaliczam prace porządkowe, pranie, zakupy, czasem szyję. W tygodniu nie gotuję, bo wszyscy jemy w swoich placówkach oświatowych :P Szczerze mówiąc tęsknię za garami, w weekendy i wakacje się wyżywam :) Jeśli kończę wcześniej, to przed 15 jadę po małą i męża, wracamy do domu.
Około 16.00 wszyscy są w domu, ogarniamy lekcje, zabawy z małą, rozmowy, przytulaski, kłótnie o sprzątanie w swoich pokojach, czasem jadę do pacjenta (jestem logopedą), czasem szyję.
Około 19.00 kolacja, kąpiel dla małej, leki, usypianie (przytulaski i smyranie po pleckach, gadanie na ucho, śmiechy, łaskotki i co nam jeszcze przyjdzie do głowy).
Od 20.00 mam jako tako czas dla siebie. Ale najczęściej padam wtedy na twarz i albo bezmyślnie siedzę przed tv albo klikam coś w sieci. No chyba, że papierki mnie wołają, to siedzę i piszę :/ Czasem szyłam, ale rzadko, bo mój łucznik głośnością dorównywał kombajnowi i wieczorem nie było jak szyć. Ale teraz mogę, bo Janomka jest cichutka jak myszka :)
Jeśli idę na popołudnie, hehe:
6.30 - pobudka i jak wyżej, jeśli potrzebuję auto, to odwożę małą i męża i wracam do domu, jeśli nie potrzebuję, to on sam ją odwozi.
Do 12.30 albo 9.30 albo 10.30 - w zależności od tego, na którą godzinę idę, robię coś w domu - porządki, itp. I tu wychodzi, dlaczego tam wyżej napisałam "hehe" - otóż zmiana poranna zaczyna mi się o 7 a popołudniowa o 10 :P Ale to i tak lepiej niż w poprzednim grafiku, kiedy zmiana popołudniowa jednego dnia zaczynała mi się o 8.30 :P
O 16.00 kończę i cała reszta leci jak poprzednio z tym, że w domu lądujemy koło 17.
Najfajniej jest w weekendy, bo nigdzie nie musimy być na czas i wtedy jest luźno, miło, spokojnie i plany jakoś się realizują same. Jeśli o mnie chodzi, to chciałabym, żeby moje miesiące składały się z samych weekendów :P Przynajmniej czasu na szycie miałabym więcej :)
Oj tak by tak można było z samych weenendów
OdpowiedzUsuńJa też chętnie przestałam na postulat roku składającego się z samych weekendów
OdpowiedzUsuńWesoło u Ciebie:)
OdpowiedzUsuńdokładnie tak! u nas weekendy też są luźniejsze i bardziej rodzinne :)
OdpowiedzUsuńWeekendy są najfajniejsze :D
OdpowiedzUsuńWesolutko :)
OdpowiedzUsuńPrzyłączę się do postulatu :D Też chcę miesiąc z większą ilością weekendów :D
OdpowiedzUsuńA może 5 dni wolności i 2 dni pracy?
OdpowiedzUsuńI ja też się przyłączam, albo chociaż 4 dni weekendu :)
OdpowiedzUsuńOj jak ja chciałabym tak wcześnie być w domu po pracy. Na dojazdy do pracy tracę w obie strony dwie godziny i jestem w domu dużo później :(
OdpowiedzUsuńU mnie jest podobnie z typowością dnia.
OdpowiedzUsuńTak, weekendy są super, choć mają swój rytuał ;-) Zapraszam do zabawy: http://szyciekoty.blogspot.com/2014/06/candy-marzenie-o-japonii.html
OdpowiedzUsuń