Bo swędzą...



Średnio raz na dobę czuję w nich jakieś mrowienie, oczy zaczynają szukać czegoś w domu, usiąść na ... nie mogę - no coś muszę zrobić. Ale to nie może być tak, że się jedną rzeczą zajmę na dłużej, dajmy na to na miesiąc, nie daj Boże cały rok :) To muszą być rzeczy ciągle nowe, najlepiej niezwiązane z sobą, żeby trzeba było szukać nowych narzędzi, przydasiów i innych drobiazgów. Kieszeń jeszcze tę moją chorobę wytrzymuje, ale jak tak dalej pójdzie, trzeba będzie zmienić mieszkanko na dom albo jakiś magazyn wynająć :P

środa, 4 września 2013

Dalej koraliki.

Dokończyłam tę Starszaczkową bransoletkę. Dziecko zadowolone, ja w sumie też, może z zapięcia mniej, ale następnym razem będzie lepiej :)




Potem spróbowałam zrobić listek z projektu, o którym wspominałam tutaj. Nierówno, muszę się jeszcze pouczyć odpowiedniego dociągania i napinania nici, ale broszka w sumie fajna dość wyszła, maleństwo takie.




Lubię te początki, bo nikomu ich nie daję i są tylko moje :)

wtorek, 3 września 2013

Hanulkowy wrzesień.

Tym razem się wyrobiłam :) Pościk króciutki, tylko na temat wrześniowego obrazka.
Starszaczka, gdy go zobaczyła, od razu rzuciła: o, szkołę haftujesz. No w życiu bym się nie domyśliła, ale po namyśle i przyjrzeniu się doszłam do wniosku, że może być szkoła. Może być?





A teraz szybko do października, żebym już więcej opóźnień nie miała.

poniedziałek, 2 września 2013

Miało być coś wielkiego...

I jest! Nareszcie skończyłam. Z miesiąc temu umówiłam się ze Stefcią na szycie sukienki. Ona uczyła, ja pilnie słuchałam, patrzyłam i szyłam :) Wszystko odbyło się na szybko, bo wciśnięte pomiędzy jeden a drugi wyjazd wakacyjny. Jednego wieczoru odwiozłam rodzinkę do rodziców, rano wcześnie wstałam, wpadłam do siostry na śniadanie a potem do Wrocławia do Róży Rozpruwacz - tam się odbyła cała nauka. Po ośmiu godzinach zakończonych jeszcze zakupami materiałów z Cottonhill spotkałam się znowu z siostrą na kawie i z powrotem do rodzinki. Wszystko na wariata, ale zaplanowane co do minuty :D

A teraz do rzeczy. Cytat z maila od Stefci: "wiem jak szyjesz, to na pewno nie będę obniżać poziomu :P". Ups, robi się ciekawie :D Z ustaleń wynikło, że sukienka będzie do ziemi, z podszewką i zamkiem - drugi raz w życiu wszywałam zamek. Zdjęć by nie było wcale, gdyby Stefa przytomnie ich nie zrobiła. Ja z przejęcia nie zrobiłam żadnego, dopiero w domu przy wykańczaniu.

W ciągu ośmiu godzin poczytałam instrukcję w Burdzie (z której nic nie zrozumiałam :P ), przerysowałam wykrój, wykroiłam części sukienki i podszewki, pozszywałam, zrobiłyśmy dwie przymiarki, wszyłam zamek, pomarszczyłyśmy spódnicę, jakby była jeszcze godzinka, to kiecka byłaby skończona. Ale nie było, więc w domu musiałam wyciąć podszewkę pod spódnicę, zmarszczyć, wszyć i wykończyć dół. Dałam radę, efekt jest - moim zdaniem - rewelacyjny :) Jak na pierwszy raz, oczywiście, bo żeby nie było, widzę błędy.

Dobra, koniec gadania - pokazuję. Pierwsze cztery zdjęcia dzięki uprzejmości i przytomności umysłu Stefci :)




Tak wyglądałam przed wyjściem od Róży:


W domu kiecka trochę musiała odczekać, wczoraj wieczorem wyjęłam z worka...


...docięłam i zmarszczyłam podszewkę...


...przyszyłam...


...o właśnie tak.


Po zrobieniu jeszcze paru innych metrów szwów i uprasowaniu wskoczyłam w kieckę i poprosiłam pięknie o portrecik :) Cała ja :D


Jestem bardzo z siebie dumna. Jak patrzę na tę sukienkę, to nie wierzę, że to ja sama tymi łapkami zrobiłam. No nie wierzę :)

A, i jeszcze jedno - od wczoraj wzdycham do overlocka. Rewelacyjna sprawa :)